Popularne posty

czwartek, 18 lipca 2013

Życie na zwolnionych obrotach...

         Nigdy w życiu się tak nie bałam jak ostatniej niedzielnej nocy. Dostałam krwotoku z nosa. Pierwszy zatamowałam ale niedługo potem pojawił się drugi z którym nie mogłam sobie dać rady. Nie pomagały żadne sposoby włącznie z zimnymi okładami a krwotok stawał się coraz silniejszy, leciało mi również w buzi :(  Obudziłam córcię, która z przerażeniem na mnie spojrzała, pobiegła jednak po sąsiada i pomagała mi jak mogła, żebym się nie ruszała i nie zalała pół chałupy. Sąsiad szybko się zebrał, ja wsiadłam tak jak stałam w bluzce delikanie pochlapanej krwią i pojechaliśmy na pogotowie. Bagatela tylko 10 km od nas. Nie wzywałam pogotowia bo szczerze mówiąc pomyślałam "-do nosa?  , przecież to tylko nos". Na pogotowiu pani doktor popatrzyła jak na jej podłogę skapuje moja krew z przemoczonego kłębka papieru. Stwierdziła, że leków nie ma, żeby mi dać, wypisała skierowanie do szpitala i skoro jesteśmy zmotoryzowani to kazała nam samym do tego szpitala jechać. Więc w samochód i następne 20-25 kilometrów do wskazanego szpitala. A krew leciała już jak z kranu. W szpitalu na izbie popatrzyli, pokiwali z politowaniem głową i stwierdzili, że nie przyjmą bo oni nie mają dyżuru laryngologicznego. Dodajmy, ze szpital na obrzeżach miasta. Kazali jechać do szpitala w centrum miasta. Pojechaliśmy bo cóż robić? Ja czułam się coraz słabsza, zalewała mnie w dosłownym tego znaczeniu krew. Dojechaliśmy. Weszłam na izbę przyjęć, oczy wszystkich skierowały się na mnie a ja jak sierota. W jednej ręce torebka, w drugiej reklamówka jednorazowa z biedronki w której pełno zwitków przemoczonych krwią. Reklamówka cała we krwi, żadnego suchego miejsca, ja cała we krwi, buzia, bluzka, spodnie, buty, nogi - dość powedzieć kręcą chyba horror. Nawet we włosach krew. Pani pielęgniarka i panowie ratownicy rzucili się mi na pomoc. A ja już ledwo stoję...
  Zaprowadzili mnie na salę chyba pierwszej pomocy, rozebrali ze swetra, położyli, mierzą ciśnienie 90/60 (moje normalne to 120/90) więc jakoś tragedii nie ma. Mierzą ponownie a tu 70/40 a ja odpływam. Spojrzałam na sufit a światło rozlało się na cały sufit, kontury straciły ostrość a ja nie mogłam ruszać żadną kończyną :( dostałam momentalnie kroplówkę. Przyszła pani doktor i mówi "zakładali pani w tamtym szpitalu tamponadę" ja jej na to, że nie. Pani pielęgniarka do pani doktor rzuciła " Pani przywiozła ze sobą pół torby krwi..." Okazało się, ze porobiły mi się takie totalne skrzepy, że wyglądałam jakbym miała już opatrunek wewnątrz nosa, to one chyba mnie uratowały ponieważ zatamowały krwawienie. Pani doktor kazała wydmuchać te skrzepy, więc usiadłam choć w głowie helikoptery, i próbuję dmuchać. Okazuje się to wcale nie takie łatwe :( a pani doktor krzyczy, ja dmucham a w głowie coraz bardzie mi się kręci. Udało się, poleciało trochę krwi, ale na szczęście kran się już naprawił. Pani doktor stwierdziła, ze krwawienia nie widać, a krwotok to pewnie przyczyna skoku ciśnienia lub urazu. Zajęli się mną ratownicy, zawieźli na salę gdzie wykonali szybciutko badanie krwi- hemoglobina spadła do 10. Cały czas byłam monitorowana, kiedy moje ciśnienie podskoczyło do 103/68 zostałam wywieziona na górę, na oddział laryngologiczny gdzie panie pielęgniarki wprowadziły mnie na salę pooperacyją, tam podłączyły mnie do maszyny moniturującej. Trwało to już kilka godzin, na oddziele pojawiłam się koło 5 rano. Po porannym obchodzie, ponieważ ciśnienie wrócło w miarę do normy 119/79 zostałam przewieziona na salę ogólną. Nakaz- leżeć. W poniedziałek nie przeszkadzało mi to zbytnio - bo w przerwach między wymiotami ( zbyt dużo krwi połknęłam) spałam. Podobno krwi się nie trawi, więc organizm musi ją jakoś wydalić. W nocy spałam, we wtorek większość dnia spałam, zapytałam wieczorem pielęgniarkę czy mogę wstać choć do ubikacji. Dostałam nieoficjalne zezwolenie, bo to już druga doba ale tylko do ubikacji. Następnego dnia już dobrze się czułam więc pana profesora przy obchodzie zapytałam czy mogę powoli wstawać, pozwolił, tylko zastrzegł, że muszę bardzo dużo wypoczywać. W czwartek (czyli wczoraj) ponieważ nic się nie działo zostałam wypisana do domu. Pytałam lekarzy o moje badania to stwierdzili, że wartości mam trochę zaniżone ale na tyle zadowolające, że mogę wyjść. Kiedy wypis miałam już w ręku zapytałam panią doktor, czy wiedzą co mi się stało. Jej odpowiedź trochę mnie zaskoczyła "Nie mamy zielonego pojęcia..." hmmmmmmmmm fakt, oprócz badań krwi nie miałam żadnych innych badań "... najprawdopodobniej przesiliła się pani po operacji i pękło jedno z naczynek krwionośnych w nosie, teraz powinna pani zgłosić się na kontrolę do lekarza, który panią operował..." - nie za wiele mi wyjaśniła. Mam nakazane, dużo wypoczywać, nie schylać głowy, żadnych gorących kąpieli, żadnych słoneczych, żadnego sportu, basenu, wysiłków - krótko mówiąc prawie same zakazy. Zalecenia jak po operacji zatok którą miałam równo miesiąc wcześniej. 15 czerwca miałam operację wycięcia polipa, udrożnienia przejścia między zatokami i prostowanie przegrody nosa. Lekarze podejrzewają, ze właśnie przyczyną mogła być jakaś nie zagojona ranka po tej właśnie operacji.
  Czytam nie raz, nie dwa o sytułacjach kiedy ludzie z poważnymi urazami są odsyłani od jednego szpitala do drugiego, w życiu nie przyszło by mi do głowy, że będę kiedyś jednym z takich przypadków.
  Pomijając całą tą historię moje przemyślenie jest takie, my kobiety stajemy na głowie, żeby w domu wszystko było ok, nawet kiedy nie zawsze dobrze się czujemy. Fakt ostatnio czułam się przemęczona, no i to moje podejście ... no jak to? ja mam leżeć jak trzeba sprzątać?
   Czasami jednak trzeba zacząć żyć na zwolnionych obrotach, słuchać lekarzy, każą leżeć - leżeć, bo potem obroty zwalniają za Ciebie. Muszę się nauczyć, że mam leżeć, a moje obowiązki mają przejąć inni domownicy, muszę to zrobić dla siebie i dla nich. Nie chcę aby taka sytuacja się powtórzyła.
  A horror niedzielnej nocy zaczął się od tego, ze zaczęłam kichać... i polała się krew